niedziela, 5 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 2


LIPIEC 2013, BIUBRY , ANGLIA

Przedzierałem się przez tłum ludzi zebranych wokół ogniska. Miałem tylko jeden cel, zabić.
Może zacznę od początku. Nazywam się Jason Evans, mam 26 lat. Wysoki brunet .
Mój ojciec był hazardzistą dlatego w wieku ośmiu lat straciłem oboje rodziców. To był normalny dzień i nic nie zapowiadało że skończy się tak tragicznie. Siedziałem z mamą przy stole w kuchni, gdy nagle usłyszałem strzał.
- Schowaj się, Jason, szybko! - krzyknęła matka i tyle ją widziałem. Posłuchałem jej , schowałem się pod stołem i czekałem. Usłyszałem jej krzyk a potem wystrzał. Później była już tylko cisza. Zakryłem uszy i zamknąłem oczy. Nawet gdybym chciał krzyczeć nie mogłem, ponieważ przerażenie odjęło mi mowę .Poczułem pustkę i łzy pociekły mi po policzkach.
Po tym zdarzeniu byłem strasznie zamkniętym w sobie dzieckiem. Żyłem na ulicy ale dawałem radę. Musiałem .
Gdy miałem dwanaście lat, spotkałem Aaarona Fettersa , który w świecie przestępczym budził  strach i respekt .Ludzie albo go kochali albo nienawidzili.
Szef mafii znany jako Cesar. Mimo to przygarnął mnie i traktował jak syna. Nauczył mnie jak strzelać.
Dlatego też teraz pracuje dla niego. Można by powiedzieć że jestem jednym z najlepszym z jego ludzi.
I nie koniecznie jestem z tego faktu dumny. Ale gdy życie daje ci kopa, czasem nie ma mowy o dumie.
Tak więc przyjechałem tutaj, do Biubry, pięknej wioski w Anglii ze szczegółowo wyznaczoną instrukcją. Znaleźć , zlikwidować.
Ubrany na czarno raczej nie powinienem zwracać uwagi. Założyłem kaptur na głowę i ruszyłem na poszukiwania. Nie musiałem długo szukać gdyż pijany Colin sam prawie wpadł mi w ramiona.
Był o dwadzieścia centymetrów niższy więc by spojrzeć mi w twarz musiał unieść głowę.
Gdy zobaczył z kim ma do czynienia momentalnie wytrzeźwiał i rzucił się do ucieczki , krzycząc : - To on ! On !
Momentalnie wokół mnie pojawiło się dziesięcioro potencjalnych przeciwników. Potencjalnych, ponieważ pierwszy odpadł z gry już po pierwszym kopniaku z półobrotu w żebra.
Colin kierował się w stronę ślepego zaułka - Świetnie , pomyślałem i ruszyłem powoli w jego kierunku co kilka kroków eliminując próbujących pomóc mu mężczyzn. Kątem oka zobaczyłem błysk metalu i chwilę później poczułem ból w ręce. Metalowa rura, hę ?
Obróciłem się szybko i drugą ręką uderzyłem łysola w szczękę , a gdy ten się zachwiał wyrwałem mu rurę i zamachnąłem się. Dźwięk łamanej kości był prawie tak samo głośny jak jego krzyk. Padł na ziemie i zwinął się w kłębek. Z lewej strony biegło już na mnie dwóch kolejnych . Rozejrzałem się za prowizoryczną bronią. Łańcuch będzie idealny. Celowałem w nogi, zawsze działa. Gdy pierwszy padł za ziemię jak kłoda zdążyłem jeszcze walnąć go rurą w głowę bo drugi już brał zamach z kijem z ręce.
Niestety był o głowę niższy ode mnie i niespecjalnie silny wiec chwyciłem jego ramię i wykręciłem jak najbardziej sie dało . Zawył z bólu i próbował mnie kopnąć . Zablokowałem cios i jednym ruchem ręki posłałem go za ziemię. Walcząc z resztą powoli przesuwałem się w kierunku Colina. Gdy w końcu stanąłem z nim twarzą w twarz i wyjąłem pistolet zza paska spodni ten już klęczał .
Uklęknąłem obok niego. - Modlisz sie?  - zapytałem.
- Proszę , nie zabijaj mnie. - zaczął lamentować.
Chwyciłem butle z benzyną
- Co ty robisz? Jason, proszę, posłuchaj - zaczął
 Oblałem go . Ten zakrztusił się i zaczął modlić się jeszcze głośniej.
- Proszę Jason, wybacz mi . Oszczędź mnie.
- Cicho - odparłem niewzruszony - Naprawdę myślisz że On cię uratuję ?
Znów obok niego ukląkłem - Dobrze więc. Módl się.- Wyjąłem zapałkę- Masz czas zanim ta zapałka się zgasi . Pamiętaj o twoim bogu.
Odpaliłem zapałkę i wystawiłem rękę tak że była zaledwie centymetr od Colina.
Ten schylił głowę i nucił jakąś modlitwę. Spojrzałem na niego
- Mogę Ci coś doradzić? -zapytałem. Mężczyzna od razu podniósł głowę. - Nie módl się do Boga. Módl się do wiatru. Bo jeśli zawieje wiatr , to jesteś skończony.
- Nie, Jason proszę.
Nie zdążyłem odpowiedzieć gdy obok mnie przeleciała kula. Poczułem gorąco na policzku i od razu się podniosłem. Zgasiłem zapałkę w dłoni i czułem że wściekłość maluje mi się na twarzy.
- No proszę ! Młodszy braciszek przybył z odsieczą - zawołałem i zaśmiałem się. Matka Colina rzuciła się na Stevena usiłując odebrać mu broń - Szkoda tylko że właśnie wydałeś na niego wyrok - rzuciłem ponuro i chwyciłem Colina za kołnierz koszuli. Zacząłem go ciągnąć w kierunku wielkiego ogniska na samym środku placu. Strasznie się wił więc parę razy potrząsnąłem nim z wściekłością.
Gdy byliśmy już przy ognisku po raz ostatni spróbował - Proszę, zrobię wszystko.
Spojrzałem na jego brata i matkę którzy stali teraz nie daleko nas. Steven patrzył na mnie z nieskrywaną nienawiścią. Matka ze łzami w oczach czekała na moją decyzję. To było prawie jak zabawa w Boga, zabić kogoś lub darować mu życie. Tylko że tutaj to nie ja byłem od podejmowania decyzji.
- Proszę Cię, oszczędź mojego syna. - odezwała się starsza kobieta - Nie przeżyję jeśli coś mu się stanie - dodała już bliska płaczu.
Poczułem ukłucie w sercu . Nie mogłem sobie wyobrazić bólu po stracie dziecka, ale podejrzewałem że jest podobny do bólu po stracie rodziców.
- Wiem, że jest w Tobie jeszcze trochę dobra - dodała cicho.
Spojrzałem jej prosto w oczy. Patrzyła na mnie jakby przewiercała moją dusze na wylot. Wszystkie sekrety które skrywałem, tragedie które mnie spotkały, wszystko. Poczułem się nagi. A nie lubiłem się tak czuć. Byłem zabójcą . Nie było miejsca na współczucie ani na skruchę .
- Nie, nie ma - odparłem twardo i jednym kopniakiem posłałem Colina prosto w ogień.
Usłyszałem krzyk i świst palonego materiału . Niedługo później spalił się żywcem.
Kobieta straciła przytomność a młody Steven złapał ją zanim uderzyła o ziemie.
- Zemszczę się , tylko poczekaj - krzyczał prowadząc matkę do domu.
- Będę czekał - odparłem i zaśmiałem się.
- Piękne przedstawienie , Jason. - usłyszałem znajomy głos za plecami .
- Derek McCann - prawie wyplułem te dwa słowa.
- Świetnie cie widzieć w dobrej formie - rzucił z przekąsem wymownie patrząc na ognisko - A teraz wybacz ale pójdziesz z nami.
Wokół mnie wyrosło pięciu uzbrojonych mężczyzn.
- No skoro muszę - zakpiłem podnosząc ręce .
- Ależ nalegam


NOWA KSIĄŻKA . ROZDZIAŁ 1


Każda historia miłosna ma czarny charakter,
ale ta historia miłosna jest o czarnym charakterze.

1.
LONDYN, SIERPIEŃ 2015
Siedziałem na przeciwko mojego nowego pracodawcy. Taką przynajmniej miałem taką nadzieję, że nim będzie .
Mężczyzna po czterdziestce, siwiejące  włosy miał gładko zaczesane do tyłu.
Czytając moje cv ,spoglądał na mnie co jakiś czas, ale z jego twarzy nic nie mogłem wyczytać.
Mimowolnie poprawiłem kołnierz koszuli upewniając się czy tatuaż na szyi nie został zauważony.
- Więc ma pan 26 lat, panie Evans? - zapytał nagle.
- Tak jest, sir. - odparłem niemal automatycznie i zaraz pomyślałem -  Co jest ze mną? Zwykle nie jestem boi dudkiem.
- Pana cv jest najciekawsze ze wszystkich i mam przeczucie że nadaje się pan do tej pracy. Tak więc spodziewam się tutaj Pana jutro o 9 rano.
Przez chwilę patrzyłem się na niego jakbym był niespełna rozumu.
W końcu jednak doszedłem do siebie, podziękowałem i tak dalej i wyszedłem.
Wybierając numer nie wiedziałem co jej powiem. Odebrała po drugim sygnale.
- I jak? - usłyszałem nie pewny kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki - Jak poszło?
- Chcesz najpierw usłyszeć złe wieści czy te gorsze?
Cisza na linii. - Dawaj złe - rzuciła po zastanowieniu.
- Zła wiadomość jest taka, że będziesz musiała codziennie żyć beze mnie od 9 do 17 od jutra, a gorsza
jest taka że ja nie będę mógł żyć z Tobą od 9 do 17. Dostałem pracę, Stella!
Teraz idź i wykreśl to życzenie ze swojego pamiętnika. Stałem sie niezależny.
Usłyszałem chichot , lecz chwilę później opanowała się i spoważniała.
- Jason, muszę ci coś powiedzieć.
- Mów.
- Nie , najpierw przyjedź do domu.
- Możesz powiedzieć, jestem już w drodze do domu.
- Nie, czekam w domu.
Nagle wciągnęła głośno powietrze .
- Hej, jak tu wszedłeś? - usłyszałem. Tyle że nie mówiła już do mnie.
- Co pan tu robi? Dlaczego wchodzi pan do czyjegoś domu bez pukania?
- Stella? - rzuciłem zdezorientowany do słuchawki. Przyśpieszyłem kroku.
Jedyne co usłyszałem w odpowiedzi to jej krzyk i głośny łomot.
Wtedy bez namysłu puściłem się biegiem.
- Stella? Kto tam jest? Co się dzieje ? - krzyknąłem do telefonu. Wpadałem na każdego kto stał mi na drodze.
- Jason ! - tym razem to ona krzyknęła przeraźliwie.
Po szyi wydłuż kręgosłupa pociekła mi stróżka zimnego potu.
- Hej ! Nie wiem kim jesteś ,ale masz coś do mnie ! Zostaw Stelle ! Stella !  Dzwoń na policje! 
Zanim przerwano połączenie usłyszałem głośny wrzask który przeciął powietrze i huk rozbijanej szyby.
Gdy dotarłem na miejsce niespełna pięć minut później zobaczyłem pod naszym oknem policje i pogotowie. Wokół stał tłum gapiów. Automatycznie ruszyłem w ich stronę bojąc się co mogę zobaczyć. Do końca miałem nadzieję że się mylę , ale gdy zobaczyłem Stelle leżącą w kałuży krwi na ulicy poczułem jakbym dostał nożem w serce.  Ciało odmówiło mi posłuszeństwa i osunąłem się za ziemie z płaczem.
Pogrzeb odbył się tydzień później. Ojciec Stelli , Andrew, podszedł do mnie i poklepał po ramieniu.
- Słyszałem że to był nieszczęśliwy wypadek. Ale wypaść przez okno z dziesiątego piętra.
Andrew przyjmował kondolencje, ja odprawiałem ludzi machnięciem ręki.
Zobaczyłem znajomą twarz więc niezauważony przysunąłem się bliżej . Derek McCann rozmawiał akurat z policjantem.
- Dlaczego FBI zależy na zabójstwu zwykłej dziewczyny? - chciał wiedzieć policjant.
Derek zrobił zirytowaną minę. - Nie chodzi mi o dziewczynę, tylko o jej chłopaka.
- Nie rozumiem.
- Musimy znaleźć mordercę Stelli jak najszybciej. Jeśli on wyruszy na poszukiwanie go , zabije po drodze tylu ludzi że nie starczy miejsc w grobach na wszystkich cmentarzach w Londynie.
Mimowolnie kącik ust mi zadrgał - Jakże on mnie dobrze zna - pomyślałem. Miał racje, już obmyślałem plan działania.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 6

Tego dnia mieliśmy wolne od szkoły. Umówiłam się z Lui i Georgią na zakupy.
Ale dopiero po południu. Tak więc, była ósma rano a ja siedziałam, i nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Zapuściłam żurawia na komodę, gdzie położyłam ostatniego wieczoru pamiętnik i listy.
Jak tak pomyśleć, nie ruszyłam nawet pamiętnika.
Spojrzałam na niego ponownie znudzonym wzrokiem i po chwili miałam go w dłoniach.
Mimo wszystko, musiał istnieć powód dla którego działo się to, co się działo. Skoro już mam te listy to czemu ich nie przeczytać.
Czytałam i czytałam.

Dla mnie to już przeszłość.
Ale Ciebie czeka jeszcze mnóstwo szczęśliwych chwil.
To, czy je dostrzeżesz i czy je obronisz, zależy od Ciebie.

W końcu jeden fragment przykuł moją uwagę.

Na koniec zdradzę Ci mój największy powód, dla którego napisałam do Ciebie ten list.
Kiedy kończyłam 26 lat, miałam wiele nieukojonych żali.
Napisałam ten list ponieważ nie chcę aby 16-letnia "ja" nosiła te żale przez resztę swojego życia.
Za dziesięć lat,Rena tu nie będzie.
Nie chcę stracić tak ważnej dla mnie osoby.
Proszę, obserwuj go bardzo uważnie. 

[20 września ]

Pójdziesz na zakupy z Luisą i Georgią. 
Wszystko będzie fajnie, dopóki nie oblejesz niechcący jakiegoś gościa herbatą.
Wtedy pojawi się Ren z Chrisem. 
Dziewczyny będą chciały chodzić dalej po sklepach, ale Ren nie będzie chciał.
Nie zmuszaj go tym razem. 

- Taaa. - Pomyślałam, gdy zadzwonił telefon. Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się już ciemno.
Umówiłam się z dziewczynami w centrum handlowym dokładnie za godzinę. Jako że nie miałam zbyt wiele czasu na próżnowanie, upięłam włosy w luźny kok. Usta maznęłam błyszczykiem i użyłam maskary.
Efekt końcowy nie był taki zły.

Zakupy szły tak jak zwykle.
Mam na myśli wiecznie niezdecydowaną Lui oraz wiecznie narzekającą na nią Georgie. Taka norma.
Koniec końców, ja kupiłam tylko dwie bluzki.
Spragnione, kupiłyśmy herbatę i ruszyłyśmy w stronę wyjścia.
Nagle poczułam mocne szturchnięcie w lewy bok i moja herbata pofrunęła prosto na koszule jakiegoś pana.
- O w mordę! - wymsknęło mi się,
- Co proszę? - zapytał poirytowany mężczyzna. - Czy wiesz ile ta koszula kosztowała ?
- Bardzo przepraszam. - rzuciłam zawstydzona.- Może zwrócę panu za nią pieniądze?
Gdy podał cenę, oczy prawie wyskoczyły mi z orbit.
- Przykro mi ale nie mam tyle. - mężczyzna spojrzał na mnie tak, że chciałam zapaść się pod ziemię.
- Jesteś bezczelna... - zaczął unosząc rękę w górę.
- Uderzy mnie !- pomyślałam, ale w tej samej chwili czyjaś silna dłoń chwyciła faceta od tyłu.
- Ren !- wykrzyknęłam.
Zaraz za nim pojawił się Chris. Obaj znacznie górowali nad nim, i ten chyba nieco się zmieszał.
- A to co ?! - krzyknął.Chris podszedł do niego i chwycił kołnierz koszuli, odsłaniając metkę.
Przez spojrzenie, które mu rzucił nawet ja, Lui i Georgia zesztywniałyśmy.
- Ich herbata jest warta więcej. Lepiej stąd znikaj. - syknął. I ten ulotnił się jak kamfora.
- Nie wiem jak wam dziękować. - wydukałam ze łzami w oczach.
- To nic. - zbył mnie Chris.
Podczas gdy chłopaki wyjaśniali Lui, jak udało nam się tak cudownie zgrać czasowo co do zakupów, ja pogrążyłam się we własnych przemyśleniach.
- Znowu potwierdziły się słowa z listu. - dumałam - To naprawdę tajemnicza sprawa.

Za dziesięć lat,Rena tu nie będzie.

- Ren.... umrze ? 
To jest jedyna część, w którą nie wierzę. 

- Bu! - nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu . Ren .
- Nie strasz mnie tak -zaśmiałam się.
Nagle obok nas zmaterializowała się reszta. Lui wystąpiła do przodu i oznajmiła z podekscytowaniem
- Wróciła mi siła! Kontynuujmy zakupy ! 
- Okej ! - zawtórowałam jej radośnie patrząc jak twarz Rena wykrzywia grymas. 
Wydawało by się że wszystkim spodobał się pomysł, 
ale jednak mimo wszystko postanowiłam posłuchać listu. Dlatego gdy inni ruszyli przodem, ja chwyciłam Rena za rękę i pędząc ile sił w nogach wybiegliśmy na zewnątrz prosto w zmierzch. 


środa, 30 października 2013

ROZDZIAŁ 5

Do szkoły dotarłam jako pierwsza.
Przebrałam buty i usiadłam na parapecie przy sali od chemii. 
Rozglądałam się w lewo i prawo z dobre pół minuty i wyjęłam list.
Już pogodziłam się z faktem, że list jest prawdziwy i muszę zacząć spełniać zawarte w nim prośby, mimo że nie wiedziałam jaki jest cel tego wszystkiego.Nie chciałam znać przyszłości.
Ale tylko tej bardzo odległej, dlatego nawet nie ruszałam notki z najpóźniejszą datą.
Czytałam listy z dnia na dzień żeby wiedzieć czego nie sknocić.

[ 26 września ]

Po tygodniu grania, Ren zrezygnuje z klubu piłkarskiego.
 - Upewnij się, że tym razem ponownie tam wstąpi.
Nawet jeśli to niedorzeczne, chcę, by tam dołączył.
Jestem pewna, że i on tak naprawdę tego pragnie.

Od Dnia Sportu minął już równy tydzień, więc zgodnie z listem dziś Ren będzie chciał zrezygnować.
Wstąpiła we mnie nowa siła. Wyprostowałam się i zacisnęłam pięści.
- W porządku ! - powiedziałam do siebie - Wstąpi do klubu! Zmienię przyszłość!
- Co ty tam mruczysz sama do siebie? - zabrzmiał męski głos prosto do mojego ucha.
- Ren! - skoczyłam na równe nogi. - Co ty tu robisz tak wcześnie ?
Uśmiechnął się porozumiewawczo. 
- Chciałem powtórzyć sobie materiał na sprawdzian z chemii. Może chcesz się przyłączyć ?
- Że razem? - pomyślałam.
Poczułam że zdradziecki rumieniec wykwitł mi na twarzy. Odwróciłam się szybko .
Mimo, że już zaakceptowałam własne uczucia do Rena, on niekoniecznie musiał o tym wiedzieć. - Muszę do toalety ! - ruszyłam przed siebie biegiem. - Zacznij beze mnie !
Bardzo chciałam sama się z nim pouczyć.Zobaczyć skoncentrowanego Rena, to musiał być przyjemny widok.Ale jakoś tyle mi zeszło w tej toalecie, że gdy wróciłam pod sale było już tam sześć osób i otaczali go ze wszystkich stron.
Usiadłam tak więc dobry metr od nich i zaczęłam studiować notatki, w nadziei że jakoś zdam.
Na długiej przerwie wszyscy wyszliśmy na boisko i zajęliśmy nasze miejsce pod wysokim klonem.
- Słyszeliście już wieści ? - zagadnęła nagle Evelyn.
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy w jej kierunku. - Jakie ? - spytaliśmy chórem.
Evy z wyrzutem spojrzała na Rena i Chrisa. - Nie powiedzieliście im ?
- O co chodzi ? - spytałam ponownie.
- Ren postanowił odejść z klubu. - powiedział w końcu Chris.
Teraz spojrzenia wszystkich spoczęły na Renie. - Dlaczego ?
- Jakoś straciłem ochotę grać - odpowiedział zawieszając głowę.
- Wcale nie - zbulwersowałam się. - Przecież lubisz grać w piłkę.
Ren spojrzał mi w oczy. - Tak, ale..
- Nie ma ale. - przerwałam mu ostro.W myślach przepraszałam go najmocniej za mój ton ale jak mantrę powtarzałam sobie ''musisz zmienić przyszłość,musisz zmienić przyszłość..'' - to była teraz moja misja. Tak więc musiałam przeboleć zdziwione spojrzenie Rena i reszty. - Nie ma mowy, żebyś się wypisał. - skończyłam .
- Właśnie ! Nie pozwolimy Ci na to. - Lui puściła mi oczko. Zaraz w jej ślady poszły Georgia i Evy, dorzucając swoje gorliwe : Właśnie, właśnie !
Chłopak posłał im bezradne spojrzenie.
- Solidarność plemników, stary. - rzucił Ollie.
Pojmując w końcu że prawie wszystko stracone ,Ren popatrzył na Chrisa ,szukając u niego pomocy.
- Przepraszam cię , ale naprawdę dobrze grasz. Jesteś najlepszym zawodnikiem. - uśmiechnął się szelmowsko. - Oczywiście zaraz po mnie.
- Także, nie ma rady.Chris. . -zwróciłam się do niego tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Wpisuj go z powrotem na listę członków klubu.
Chris mimo wszystko spojrzał na niego z niemym pytanie. 
- Chyba nie mam wyboru. - poddał się Ren.Teatralnie wydął usta, ale zobaczyłam jak  uśmiech przemknął po jego twarzy.
Udało mi się! - pomyślałam - Starsza ja powinna być ze mnie dumna.

środa, 19 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 4

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień sportu.
Wszyscy rozgrzewali się i z zapałem mówili o konkurencjach, do których zostali przypisani.
O dziwo, pojawił się nawet Ren.
Okazało się nawet, że na wyraźną prośbę Chrisa wstąpił do klubu piłkarskiego.
Ale nie wyglądał tak, jak przed dwoma tygodniami.
Coś się w nim zmieniło. Nie chodziło nawet o stosunek do nas, tylko po prostu czasami sprawiał wrażenie zagubionego.Błysk w jego oczach, który tak strasznie polubiłam nagle zniknął, jakby Ren stracił chęć do życia.Gdy spróbowałam spytać go co się stało zbył mnie uśmiechem, pewnie wymuszonym i prostym : - nic.
Więc mimo wszystko, nie dawał za wygraną i grał wesołego nastolatka jakby nic się nie stało.
Zdobył pierwsze miejsce w biegu na krótki dystans. Zaraz po nim miażdżące zwycięstwo w biegu na długi dystans odniósł Chris.
- Lilly ! - usłyszałam głoś Meredy z mojej klasy.
Biedaczka była najniższa z całej klasy i próbując odszukać mnie w tłumie musiała stanąć na skrzyni z napojami i wyciągać jasną główkę jak żyrafa.
- Tu jestem ! - podniosłam wysoko rękę i pomachałam, żeby mogła mnie bez problemu zlokalizować. Na jej twarzy pojawiła się ulga i podbiegła do mnie szybko.
Podała mi szarfę z nazwą klasy i poklepała po plecach,
- Zaraz bieg z przeszkodami. - Rzuciła rozradowana i zniknęła w tłumie.
Momentalnie zbladłam.
Bieg z przeszkodami w naszej szkole nie wyglądał tak jak we wszystkich innych.
Zamiast pachołków, płotków i lin u nas trzeba było przebiegnąć rundkę po lesie zgodnie z wyznaczoną na mapie trasą, znaleźć kończący drogę legendarny X i wrócić ze skarbem.
Nikt nie przepadał za tą konkurencją, więc co roku zmienialiśmy się , by było sprawiedliwie.
W tym roku, niefortunnie padło właśnie na mnie.
Gdy w radiowęźle zaczęli nawoływać reprezentantów klas, by Ci odebrali swoje mapy ruszyłam zrezygnowana do wyznaczonego dla mnie miejsca.Musiałam mieć minę jak zbity pies, bo po drodze zdążyło wesprzeć mnie na duchu z dwadzieścia osób.
Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu.Ktoś odwrócił mnie i się uśmiechnął.
Ren.Nie wiedzieć czemu, moje serce momentalnie zrobiło fikołka w piersi.
- C- co? - jęknęłam oszołomiona, zastanawiając się co się ze mną dzieje.
Chłopak przytulił mnie i powiedział ze współczuciem : - Trochę się nasłuchałem o tym biegu, więc chciałem ci życzyć powodzenia.
- Dzięki - odparłam.
Gdy nauczyciel zawołał mnie ze zniecierpliwieniem w głosie, wyplątałam się z uścisku Rena i zaczęłam iść w jego stronę.
Usłyszałam jeszcze jak Ren woła : - Do zobaczenia po biegu !
Odwróciłam się i posłałam mu promienny uśmiech.
- Do zobaczenia!

Minęłam dopiero piąty z dziesięciu punktów na mapie a już ledwo żyłam. 
Nie wiedziałam czy prowadzę czy przegrywam bo każdy miał inny szlak, tak ,żebyśmy na siebie nie wpadli po drodze.Gdy już docierałam do celu, potknęłam się o coś i runęłam na ziemie z hukiem. Pozbierałam się szybko i już chciałam stawać, gdy poczułam przeszywający ból w ręce.Zrobiłam oględziny i to, co odkryłam wcale mnie nie ucieszyło. Upadając wbiłam sobie do ręki całkiem duży kawałek potłuczonej butelki. Teraz większa część była zanurzona w mojej ręce, a druga połowa wystawała na zewnątrz .
Jako że nie byłam cykorem i nie mdlałam na widok krwi zacisnęłam zęby i szybko ale z obrzydzeniem wyszarpałam szkło z ręki. Urwałam kawałek koszulki i zrobiłam opatrunek.
Nie pozostawało mi nic innego jak ruszyć dalej. W końcu znalazłam X i co sił w nogach pobiegłam na metę. Okazało się że dotarłam pierwsza. Nie miała jednak czasu wiwatować bo biegiem ruszyłam do gabinetu pielęgniarki. Szybko zabandażowałam rękę, ubrałam nową koszulkę, tylko większą by zakrywała mi bandaż i wróciłam na boisko.
Akurat szykowali się do gry w softball.
Podbiegła do mnie Lui i pełna entuzjazmu mnie przytuliła.
- Wygrałaś ! 
Uśmiechnęłam się.
- Nie da się ukryć.
- Dobrze się czujesz? - spytała już z troską w głosie.- Wiem że bieg jest trudny..
- Spokojnie, nic mi nie jest. - z wyjątkiem ręki, która boli jakby miała zaraz odpaść, dodałam w myślach. - Teraz softball? 
- Tak! Mogłabyś odbić piłkę ?
Moja ręka stanowczo zaprotestowała. Znów poczułam ukłucie bólu. Już otwierałam usta żeby przeprosić ale czerwona lampka zapaliła mi się głowie.

Zostałam poproszona o uderzenie podczas gry w softball'a.
Wtedy powiedziałam że nie mogę, jednak chciałabym żebyś nie odmawiała tylko się zgodziła.
Mimo ogromnych starań Lui, przegraliśmy.

Odmówiłam i żałuje tego.

- Odbiję. - powiedziałam z uśmiechem.
Dopiero teraz zauważyłam że Ren bacznie mi się przygląda. 
Podszedł do mnie i pogratulować. Spojrzał na miejsce w którym miałam bandaż z zaciśniętymi ustami , jakby go widział. Przecież go ukryłam. Nie możliwe żeby wiedział.
Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć ale wtedy podbiegła Georgi i podała mi kij.
- Liczę na ciebie - rzucił Ren i zniknął w tłumie.
Stałam oparta o drzewo i z uśmiechem przyglądałam się świętującym wygraną dziewczyną.
Chłopcy również nie próżnowali. Właśnie skończyli grać mecz nożnej. Oczywiście wygrali.
Nagle naprzeciwko mnie wyrósł Ren.
Przechylił lekko głowę na bok( zauważyłam, że zawsze tak robił , gdy o czymś myślał ) i przyglądał mi się bacznie.
- O co chodzi ? - spytałam, rozbawiona jego zadumaną miną.
Nagle rana zapiekła mnie tak strasznie, że ze świstem wciągnęłam powietrze.
Złapał mnie za rękę, serce zabiło mi szybciej a po plecach przeszedł dreszcz.
Jego palce przesuwały się w górę powoli.
- Coś cię boli ? - spytał .
- Nie - skłamałam.
Nagle ścisnął bolące miejsce.
- Ała ! - wrzasnęłam w desperacji.W moich oczach pojawiły się łzy.
Chciałam go szybko odepchnąć i uciec, by móc schować się w koncie i rozpaczać, ale Ren wziął mnie na ręce i zaniósł z powrotem do pielęgniarki.
- Skąd wiedziałeś? - spytałam gdy porządnie dezynfekował mi ranę. 
- Widziałem cię, jak wracałaś z lasu. Miałaś cały czerwony podkoszulek.
- Aha- zawiesiłam głowę. - Przepraszam.
- Za co ? - zapytał zdziwiony. - To ja powinienem przeprosić, że pozwoliłem ci odbijać w tym stanie. 
- Nie ! - odpowiedziałam żwawo - Nie masz za co przepraszać! Ja musiałam to zrobić!
- Skoro tak . - zamyślił się znów. -Dzień Sporty niedługo się skończy. Odprowadzę cię do domu.
- Dziękuje.  - odpowiedziałam zmieszana.

Padnięta, runęłam na łóżko jak długa i przez dłuższą chwilę patrzyłam na sufit.
Nagle moje myśli zaatakował obraz Rena.
Przypomniałam sobie co czułam, gdy wziął mnie za rękę. Mimowolnie, momentalnie zalałam się rumieńcem. Spojrzałam na ta rękę zamyślona i myślałam o nim.
Można powiedzieć, że zrobiłam sobie w myślach taki krótki maraton filmów o Renie.
Chwila w której po raz pierwszy go zobaczyłam, wryła się w moją pamięć na wieczność.
Dzisiejszy dzień jakby coś zmienił w naszych relacjach. Przynajmniej moje uczucia do niego uległy zmianie...
- O czym ty myślisz, Lilly! - zreflektowałam się wściekła na samą siebie. Nie możliwe , żebym się w nim za.... No właśnie, to słowo nawet nie mogło mi przejść przez myśl.
Nigdy nie byłam typem dziewczyny łatwo zakochującej się. Żeby pomyśleć o jakimś chłopaku w tej kategorii musiałam go długo znać. Tak mi się przynajmniej zdawało.
Nie mogłam się przemóc, żeby oswoić się ze swoimi uczuciami, nawet jeśli na wskroś własnej logice zaczęłam coś do Rena czuć.
- To nie możliwe. - powtarzałam sobie jak mantrę.- Ren to tylko kolega.
Spojrzałam na list leżący na szafce nocnej i postanowiłam doczytać notkę z 19 września.
Dzień się już prawie skończył więc i tak nie mogłam nic zmienić. Udało mi się spełnić prośbę dotyczącą wygranej na meczu, więc ogólnie byłam z siebie bardzo zadowolona.
Tak więc zadowolona z samej siebie usiadłam i rozwinęłam list. 
Poczułam jak cała krew odpływa mi z twarzy a po plecach cieknie strużka potu.
Ostatnia linijka uświadomiła mi że dziś zmieniło się wszystko. Nie mogłam dłużej oszukiwać samej siebie.


[19 września]
Tego dnia zakochałam się w Renie.



ROZDZIAŁ 3

- Rena dalej nie ma ? – spytała Georgi która nagle wyrosła z ziemi tuż za moimi plecami .
- Nie ma. – odparłam. – Coś serio jest nie w porządku .                                                                                          Od tamtego dnia w knajpie minęły dwa tygodnie. Ren nie pokazał się w szkole ani razu. Bombardowalibyśmy go telefonami, ale nikt nie miał numeru. Wymyślaliśmy różne przyczyny. Ja byłam jednak coraz bardziej pewna że to `` Tym razem nie zapraszaj go.Wcale.`` mogło mieć z tym coś wspólnego.Naprawdę zaczynałam się niepokoić. 
- Może list wyjaśni dlaczego jest nieobecny. – pomyślałam i od razu narzuciłam postanowienie że przeczytam go jak wrócę. Mimo, że zaczynałam brać tą całą sprawę z listem coraz bardziej serio, nie zajrzałam do niego ani raz w ciągu tych dwóch tygodni. Po prostu nie mogłam się przemóc. 
Gdy po lekcjach wszyscy zebrali się na boisku by wysłuchać informacji o zbliżającym się dniu sportu, ja nie miałam już siły słuchać tego kolejny rok z rzędu. Ścisnęłam mocniej torbę, którą trzymałam na ramieniu i rozejrzałam się czujnie. Wszyscy z zaangażowaniem (najpewniej udawanym) słuchali pani dyrektor Stirling. Uznałam że nikt nie zauważy gdy nagle rozpłynę się w powietrzu.Zaczęłam się powoli wycofywać i po kilku minutach już czekałam na autobus.         
Gdy weszłam do swojego pokoju, mój brat – Luke – siedział po turecku na łóżku i przyglądał się na zmianę listowi i zeszytowi z Kopery.
- Co ty tu robisz? – spytałam z niejakim oburzeniem.- I czemu grzebiesz mi w rzeczach ?
Ten podniósł głowę i spytał : - Co to jest ?
Był w tym wieku że lubił wiedzieć wszystko o wszystkim. I to że bardzo ceniłam sobie prywatność najwyraźniej nie przeszkadzało mu wcale bo coraz częściej przyłapywałam go buszującego mi po pokoju. Ale że też musiał znaleźć kopertę.
Popatrzył na mnie wyczekująco i powtórzył pytanie.
- Nie twoja sprawa. – zabrzmiało to ostrzej niż planowałam.
- Twój pamiętnik ? – spytał z ciekawością . I wcale nie próbował ukryć nuty złości, która zabrzmiała w jego głosie.
- Wynocha. – warknęłam i wyciągnęłam ręke po zeszyt. – I oddaj mi to. Natychmiast.
On w tym czasie wyjął z pod poduszki drugi zeszyt.
- Czemu masz dwa takie same pamiętniki ? –Zmienił taktykę. Teraz uderzył w ton młodszego brata, słodziaka. Patrzyłam na zeszyty z nieukrywanym zdziwieniem. 
- Ha, sama bym chciała wiedzieć. – odpowiedziałam na jego pytanie w myślach. Faktycznie, wyglądały identycznie. Może gdybym nie skupiła się tylko na liście, olewając zeszyt, zauważyła bym ten szczegół.
- To ty mi dałeś kopertę. Skąd ją wziąłeś ?
Oczy błysnęły mu podejrzanie. Odpowiedział tylko : - Wszystko w swoim czasie.
Podeszłam do Luka bardzo powoli i wyrwałam mu je z ręki. – Zabieraj proszę stąd swój ciekawski tyłek, z łaski swojej. – Tyle wystarczyło by wyszedł.
Usiadłam na brzegu łóżka i oglądnęłam pamiętniki. Tamten z koperty był jakby bardziej wyblakły.
Oba zeszyty otworzyłam na pierwszej stronie. Wpisy były takie same. Moje pismo.                                                                            Tyle że ten z  koperty był wypełniony do końca i zamiast zwykłych wpisów były notatki dotyczące tego, co mam zrobić w danym dniu.
Opadłam na łóżko i próbowałam zebrać myśli.
- To niedorzeczne- powtarzałam sobie chyba z kwadrans. – Ale jednak prawdziwe. Nie ma mowy o pomyłce.. Nagle przypomniałam sobie o Renie. Poderwałam się natychmiast i chwyciłam list. Niestety, nie wyjaśniał czemu jest nieobecny.
Spojrzałam nieufnie na pamiętnik z przyszłości.
- Nawet jeśli to prawda, to nie muszę znać przyszłości.- powiedziałam jakbym chciała rzucić mu wyzwanie. – Do niczego mi to nie potrzebne. 
Ale z drugiej strony…
W końcu chwyciłam zeszyt i otworzyłam na 19-stym września. Dzień sportu. 
[ 19 września]
Zostałam poproszona o uderzenie podczas gry w softballa.
Wtedy powiedziałam że nie mogę, jednak chciałabym żebyś nie odmawiała tylko się zgodziła.
Mimo ogromnych starań Lui, przegraliśmy.
Odmówiłam i żałuje tego.
Nie dane mi było przeczytać ostatniej linijki bo zadzwonił telefon i Georgi mnie zagadała.

niedziela, 16 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 2

 - To się nie dzieje naprawdę. – pomyślałam. – To po prostu nie możliwe. Rozejrzałam się bezradnie po klasie , spodziewając się że zaraz ktoś  wyskoczy spod ławki i krzyknie ``Mamy Cię ! Jesteś w ukrytej kamerze!``. Nic takiego jednak się nie stało. – A jeśli to prawda? – pomyślałam spanikowana. Zerknęłam jeszcze raz na list i przeczytałam dalej.
Usiądzie obok ciebie.
- Myślę że powinieneś usiąść obok Lilly. – zagadnął go nauczyciel równo z moim :
Cholera!  
Tak więc Ren zajął miejsce obok mnie i mogłam mu się uważanie przyjrzeć. Miał czarne włosy , lekko za długie i odstające na wszystkie strony . Taki artystyczny nieład, bym powiedziała. Błękitne oczy były okalane długimi ciemnymi rzęsami , którymi zawstydziłby nie jedną dziewczynę.
Chwilę potem zorientowałam się że nie tylko ja na niego patrzę. Nie było w klasie osoby, która by na niego nie zerknęła.On zachowywał się jakby w ogóle tego nie zauważał. Postanowiłam z ciekawości przeczytać jeszcze kilka linijek tekstu w liście.
Zaprosisz Rena do pójścia z wami do knajpy po szkole, ale on odmówi.                                                  Tym razem nie zapraszaj go. Wcale!
Lekcje minęły zaskakująco szybko. Większość męskiej części szkoły ruszyła od razu w kierunku boiska szkolnego, jak to miała zawsze w zwyczaju przed corocznym dniem sportu. Wypadał on dokładnie za dwa tygodnie i 4 dni. Kierowaliśmy się już do głównej bramy, gdy Lui zawołała na cały regulator :
- Hej, Ren ! – Podbiegła do niego i zaczęła  zagadywać. – Chodź z nami do knajpki. Zawszę tam chodzimy po lekcjach i gadamy. Jest miło i tak dalej.
Ren przechylił głowę na bok jakby się nad czymś zastanawiał.                                                              Odmówi, ta myśl sama pojawiła się w mojej głowie.
- Przykro mi, ale .. – zaczął zmieszany chłopak.
- Nie ma żadnego ale.- zagroziła mu palcem Lui.- Chętnie bliżej cie poznamy. Poza tym Lilly ma dziś urodziny. Możesz się czuć zaproszony na imprezę urodzinową- Posłała mu ten swój zniewalający uśmiech, po którym na myśl odnośnie przychodziło mi jedno słowo. Przepadł.
- Nie daj się prosić. – zagadnął Ollie.
- Wszyscy chcemy, byś poszedł, co nie? – dorzucił Chris i klepnął Rena po plecach.
- Tak. – od wszystkich padła taka sama odpowiedź. Tylko ja stałam i patrzyłam na nich szeroko otwartymi oczami. O tym mówił list, pomyślałam. Nie powinnam go zapraszać.                                                        Ale z drugiej strony jedno odstępstwo od normy nic nie zaszkodzi.
- Chodź z nami, Ren. – poprosiłam , starając by mój głos zabrzmiał jak najbardziej błagalnie. Oczywiście w miarach możliwości. Ren chwile się we mnie wpatrywał i w końcu uśmiechnął się wesoło.                                                                                                                  
– Okej..- Nachylił się nade mną i szepnął do ucha. – Sto lat.
Cała piątka jak jeden mąż zapiała z zachwytu. Ja tylko odpowiedziałam mechanicznie ‘dziękuje’.  Musiałam wyglądać jak burak.
Poszliśmy do knajpy w centrum miasta. Najpierw zaśpiewali mi sto lat, potem wszyscy zamówili ten sam zestaw co zawsze : czekoladowy shake’a i muffin .Mi, jako solenizantce, przypadła podwójna porcja na ich koszt. Każdy miał coś do powiedzenia. Zastanawialiśmy się jakie oceny dostaniemy z dzisiejszego sprawdzianu. Jak z moim wybitnym talentem do liczb nie liczyłam na więcej niż mierny. Georgi za to była najmądrzejsza z nas jeśli chodzi o matematykę. Nawet taki mózgowiec jak Evelyn nie mógł się z nią równać w tej dziedzinie. To dzięki tej cudownej istocie co roku zdawałam z matmy, gdyż była jedyną, której udało się cokolwiek mi wytłumaczyć.Potem Lui opowiedziała nam o swoich wakacjach. Brak tematu nam nie groził i nie było mowy o nudzie. Co prawda Ren co chwilę zerkał na telefon i wyglądało jakby odrzucał połączenia.Już miałam mu powiedzieć żeby odebrał z łaski swojej, ale jakby czytał mi w myślach, wstał, przeprosił i oddalił się od stolika. Gdy wrócił jego mina nie wróżyła nic dobrego. Był blady jak śmierć a na czole miał małe kropelki potu. Oczy niebezpiecznie błyszczały.                         
- Co się stało ? – spytałam równo z Luisą. Spojrzał na nas jakby dopiero teraz przypomniał sobie że nie jest tu sam. Wzrok miał zupełnie nieobecny.
- Naprawdę was przepraszam, ale muszę się zbierać.- powiedział na jednym wdechu i rzucił się po swój plecak i na wychodnym rzucił przez ramię. – Do zobaczenia.
Ja i pozostała piątka tylko popatrzyła po sobie .                                                                                          
- Co z nim? – rzucił Chris. – Wyglądał na zdenerwowanego.                                                                                         
- Może serio nie powinniśmy go namawiać żeby z nami poszedł. – wtrąciła Georgia.                                                                      Podzielałam jej opinie. 
Miałam jakieś złe przeczucia co do tego szybkiego wyjścia Rena.
Gdy już wszyscy zjedli swoje porcje i nawet Lui wyczerpały się chęci do dalszego paplania, wyszliśmy z knajpy i każdy poszedł do domu. Mnie czekał ciąg dalszy imprezy…